Jako jedyny Polak został wpuszczony na pokład łodzi Mel Fisher’s Treasures, najsłynniejszej ekipy poszukiwaczy skarbów na świecie. W “Gorączce”, która ukazała się na rynku wydawniczym w 2011 roku, wprowadził czytelników w krąg łowców skarbów, szalonych naukowców, ekscentrycznych milionerów, ryzykantów, złodziei i oszustów. Jak nikt do tej pory rozpracował go i opisał. Dziś – specjalnie dla czytelników zdziennikaodkrywcy.pl – dzieli się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi sytuacji poszukiwaczy skarbów w Polsce i legendarnego “złotego pociągu”.
zdziennikaodkrywcy.pl: – “Gorączka” to obowiązkowa pozycja dla poszukiwaczy skarbów i miłośników przygód. Nie tylko rozpracowałeś w niej świat poszukiwaczy skarbów, ale też znakomicie go opisałeś. Nikt przed tobą nie zrobił tego tak dobrze. Nie myślałeś, by spróbować zrobić to samo z krajowym środowiskiem eksploratorów i detektorystów? Mówi się, że w Polsce działa ich około 100 tysięcy. Byłoby o czym pisać…
Tomek Michniewicz: – Nie wątpię! Większość poważnych zawodników w tej grze działa jednak na granicy prawa, albo i daleko za nią, bo tak jest skonstruowane polskie prawo. To nie są warunki dla dziennikarza, bo albo musi ukrywać najważniejsze dane, albo przekazywać półprawdy. W świecie globalnego przemysłu poszukiwania skarbów najbardziej mnie interesowała skala, która ciągnie za sobą fundusze i możliwości. Chciałem zobaczyć, jak daleko ludzie mogą się posunąć, żeby odnaleźć galeon wart 750 mln dolarów. Okazało się, że nie ma takiej granicy. Morderstwo, oszustwa, szpiegostwo – wszystko może stanowić dla nich środek do celu.
– Co sądzisz o obecnej sytuacji poszukiwaczy skarbów w Polsce? W większości działają w podziemiu, znaleziska ukrywają przed światem, są ignorowani przez środowiska naukowe. Co zrobić, by zmienić tę sytuację? I jak to wygląda na tle historii ludzi i grup poszukiwaczy, które opisałeś w “Gorączce”?
– Poszukiwacze podmorskich skarbów na początku lat 80. byli w tej samej sytuacji. Mel Fisher, znalazca największego ówcześnie skarbu, galeonu Nuestra Senora de Atocha z 1622 r, wycenianego wtedy na 450 mln dolarów, musiał walczyć w sądach o ten skarb przez dwadzieścia lat. Wygrał ponad sto procesów, w tym jeden przed Sądem Najwyższym w Stanach. To są miliony dolarów w samych honorariach prawników! Poszukiwanie skarbów ma sens jako działalność biznesowa tylko, gdy wiąże się z dużymi pieniędzmi, a żeby tak było, musi stać za nim poważny inwestor. Bez zmiany prawa w Polsce nic nie da się osiągnąć, a prawo zmienią tylko silne grupy wpływów. Zwykły poszukiwacz nie ma szans.
– Jesteś w stanie wymienić choć jednego krajowego poszukiwacza skarbów i choć jedno odkrycie, do którego doszło w ostatnich latach?
– Mam znajomego, który wyciągnął rok temu z jakiegoś bagniska radziecki czy niemiecki transporter opancerzony. Został aresztowany następnego dnia.
– Co Sean Fisher, którego poznałeś, doradziłby współczesnym poszukiwaczom skarbów?
– “Zajmijcie się czymś innym”. Na Key West, gdzie Sean mieszka, co miesiąc przypływa jakiś Bill albo Phil z Ohio, który dorobił się na uszczelkach gumowych i teraz chce zostać poszukiwaczem skarbów. Kupuje łódź, wyposaża ją w magnetometry, sonary boczne i kupę innego sprzętu i pływa po okolicznych wodach na chybił-trafił, licząc że coś mu się uda ustrzelić. Na takich ludzi w okolicznych barach przyjmuje się zakłady – jak szybko się spłucze i wróci do domu. Poszukiwanie skarbów to głównie praca dokumentacyjna, samo wyjście w teren to wisienka na torcie. Sami przecież wiecie.
– Jakich wskazówek, biorąc pod uwagę to, czego sam doświadczyłeś, udzieliłbyś poszukiwaczom skarbów w Polsce?
– Mam za mało doświadczenia, żeby udzielać jakichkolwiek rad, raczej sam ich chętnie posłucham. Jeśli czegoś się nauczyłem w świecie to tego, że gdy w obiegu pojawiają się duże pieniądze, ufać nie można absolutnie nikomu. Bratu, matce, partnerowi-poszukiwaczowi od dwudziestu lat. Nikomu.
– Czy twoim zdaniem legendarny “złoty pociąg” zostanie odnaleziony?
– Nie. Obserwując wszystko, co działo się w mediach wokół tego tematu uważam, że jest to bardzo dobrze rozegrana partia, nosząca wszelkie przejawy działalności światowych, zawodowych poszukiwaczy skarbów. Jeśli panowie faktycznie ten pociąg znaleźli, wyczyścili najważniejsze artefakty zanim udali się do mediów. Jeśli mają tylko jakieś wątłe tropy, cała operacja jest obliczona na wyciągniecie forsy od naiwnych inwestorów. Gdyby mieli poważne ślady i byli naprawdę o krok od takiego znaleziska, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. Panowie zbyt profesjonalnie to prowadzą, żeby popełnić taki szkolny błąd. Na mnie ta operacja robi duże wrażenie, ale z powodów innych, niż na zwykłym Kowalskim.