-4,5 C
Warszawa
sobota, 15 lutego, 2025

Wojciech Lada: To nie atak na AK, lecz wycinek prawdy o organizacji

-

“To nie atak na AK, lecz wycinek prawdy o organizacji” – mówi Wojciech Lada, autor “Bandytów z Armii Krajowej” w rozmowie z portalem zdziennikaodkrywcy.pl. 

zdziennikaodkrywcy.pl: – Zacznę od gratulacji. “Bandyci z Armii Krajowej” to dobra książka. Pomogła mi wypełnić pewną lukę. Bardziej niż wiedzy i warsztatu gratuluję jednak odwagi. Podjął Pan bardzo trudny i kontrowersyjny temat. Skąd wziął się pomysł na napisanie “Bandytów z Armii Krajowej”?

Wojciech Lada: – Jedynym sensem takich książek, jest docieranie do faktów mało znanych i przedstawianie ich czytelnikowi. Nie było w tym żadnej misji, ani wyraźnego celu. Wydaje mi się, że obraz polskiego podziemia, bez kwestii przestępczość byłby po prostu niepełny – to jakby porównać pomnik z żywym człowiekiem, albo mit z literaturą faktu. Nie było w dziejach świata armii prowadzącej wojnę, której niektórzy żołnierze nie popełnili nigdy przestępstwa. Nie uniknęła tego również Armia Krajowa.

– W 2013 roku pisano, że “idzie nowa fala niszcząca pamięć o heroizmie żołnierzy podziemnej Armii Krajowej”. Autorzy tych słów, którzy zapowiadali pojawienie się w kolejnych latach książek i filmów, tworzących czarną legendę polskiego podziemia, z pewnością zaliczyliby “Bandytów z Armii Krajowej” do tej właśnie grupy. A przecież napisał Pan tylko prawdę, zaznaczając, że choć Armia Krajowa zapisała wspaniałą kartę w historii Polski, to były w niej też czarne owce…

– Akcja prowokuje reakcję. Im silniej próbuje się mitologizować historię, tym większa pokusa, by te mity burzyć. Z prostego powodu. Mit z definicji jest nieprawdą, a przynajmniej mocnym nagięciem prawdy do jakiś potrzeb: politycznych, społecznych… etc. Takie mity bywały potrzebne. W czasie rozbiorów, II wojny, w okresie komuny – jakoś cementowały społeczeństwo, wzmacniały opór. Kłopot w tym, że w XXI wieku bardzo wiele się zmieniło i tworzenie mitów bardziej wszystkim szkodzi, niż w czymkolwiek pomaga. Jeszcze trzydzieści lat temu miałoby to sens. Ale przecież już drugie pokolenie dorasta w epoce Internetu, a mit w zderzeniu z Internetem, nie przetrwa nawet pięciu minut. Przykładowo – ktoś napisze, że np. Romuald Rajs „Bury” nigdy nie spalił żadnej białoruskiej wioski. Trzydzieści lat temu zweryfikowanie tej informacji zajęłoby historyki tak wiele czasu, że utrwaliłaby się już ona w świadomości społecznej. Dziś w parę sekund zweryfikują to komentarze w Internecie – nawet jeśli nie będą w pełni wiarygodne, to zasieją wątpliwość, zmuszą do zadawania pytań, nikt nie uwierzy w to w ciemno. I może to właśnie zauważy wspomniani przez pana autorzy z 2013 roku. XXI wiek jest czasem nie mitów, lecz faktów.

– Pamiętam dyskusje, które wywiązały się w 2012 roku po premierze “Obławy” Marcina Kryształowicza. W jednej z recenzji, która głęboko zapadła w mojej pamięci, zwrócono uwagę, że gdyby spróbować wyrobić sobie zdanie jedynie na podstawie filmu, to okazałoby się, że Armia Krajowa to tylko “leśne bandy głupich i wynaturzonych zwyrodnialców”. Nie obawia Pan się, że w przypadku Pana książki odbiór może zostać tak samo spłycony? Że w kraju, w którym w tym roku tylko 38 procent przeczyta co najmniej jedną książkę, zdecydowana większość wyrobi sobie zdanie jedynie po okładce?

– Ależ jestem tego pewny. Przecież wystarczy przeczytać kilka pierwszych akapitów wstępu, żeby zobaczyć, że książka nie jest atakiem na AK – nawet przeciwnie – ale nie sądzę by jej krytycy wysilili się choćby tylko na tyle. W przypadku „Polskich terrorystów” też większość wyrobiła sobie opinię wyłącznie na podstawie tytułu. Ale cóż, obawiam się, że na to nic nie mogę poradzić.

– Pisząc “Bandytów z Armii Krajowej” nie mógł Pan nie myśleć o kontrowersjach, które wywoła temat. Gdy ja sam opublikowałem zapowiedzi Pana najnowszej książki, w komentarzach pojawił się pod moim adresem stek wyzwisk. Trafiły się też pogróżki. Okazało się, że historycy nie tylko nie powinni podejmować kontrowersyjnych i trudnych tematów, ale w ogóle nie powinno się o nich mówić. Skoro zaatakowano mnie, to co w tej sytuacji musiało spotkać autora? Trudno podejmować w Polsce kontrowersyjne tematy? Czy aż tak trudno nam zaakceptować, że w Armii Krajowej – poza tysiącami bohaterów – byli też zdrajcy?

– Cóż, Internet oprócz pozytywnej roli mitobójczej, ma tez swoją ciemną stronę – hejtogenną. Tak wygląda rzeczywistość roku 2018. Prawdę mówiąc nie śledzę tego, a pod ostatnią częścią pańskiego pytania sam mogę się podpisać. Też tego po prostu nie rozumiem. Tym bardziej, że przyznanie, iż występowała pewna liczba przestępstw, bo w czasie wojny po prostu nie mogło ich nie być, stawia tylko w jeszcze lepszym świetle tę zdecydowaną większość, która nie uległa pokusie i pozostała czysta.

– Wrócę jeszcze na moment do “Obławy”. Gdy film wszedł na ekrany, część osób poszła do kin, bo było o nim głośno. Inni obejrzeli “Obławę” z obowiązku. Ale była też spora grupa osób, która “Obławę” zbojkotowała. Podejrzewam, że z Pana książką będzie podobnie. Gdyby mógł Pan spróbować przekonać tych, którzy Pana książkę po prostu zbojkotują (a jednocześnie będą mieli w jej temacie najwięcej do powiedzenia), do jej lektury, to w jaki sposób by Pan to zrobił?

– Mogę tylko powtórzyć, że nie jest to żaden atak na AK, lecz po prostu wycinek prawdy o organizacji. Osobiście uważam polskie państwo podziemne, za jeden z doskonalszych bytów, jakie udało nam się wymyślić kiedykolwiek i opowieść o jego marginesie, nie powinna rzucać cienia na jego całość. Nawet przeciwnie – rozjaśnić ją, bo przecież przytłaczająca większość przestępstw nie popełniała. Tak jak nie zmienia faktu, że piękny jest np. Gdańsk, albo Wrocław to, że są w nich miejsca, gdzie można zostać pobitym przez garstkę ludzi z półświatka.

A jeśli chodzi o słowo „bandyci”, to nie ja go pierwszy użyłem, nie zrobili tego też pierwsi ani komuniści, ani nawet Niemcy, lecz sami akowcy. We wszystkich oficjalnych dokumentach: rozkazach, wyrokach, raportach – tak właśnie dowództwo określa przestępców we własnych szeregach.

– Przejdźmy do samej książki. Czy trudno było Panu zaakceptować fakty, do których dotarł Pan pisząc “Bandytów z Armii Krajowej”?

– Niestety większość z nich była doskonale udokumentowana, więc z akceptacją problemu nie miałem. To było po prostu spojrzenie w oczy konkretnym faktom. Co nie znaczy, że było to przyjemne. Raczej na tyle nie przyjemne, że postanowiłem już do tej tematyki nie wracać.

– Z czym było zmierzyć się najtrudniej dziennikarzowi a z czym Polakowi?

– Z walkami bratobójczymi – to samo zresztą było dla mnie straszne, kiedy pisałem o polskich terrorystach. Wiem, że konspiracyjne organizacje komunistyczne były agenturami sowieckimi, z łatwością można więc określić ich jako zdrajców i w takim sensie walka z nimi była usprawiedliwiona. Tym bardziej, im bliżej granic była Armia Czerwona i tym jeszcze bardziej, że partyzantka komunistyczna też przecież strzelała do członków innych organizacji. Mimo to jakoś trudno mi się pogodzić, że mając na głowie dwóch okupantów, Polacy prowadzili ze sobą regularne bitwy i dokonywali na sobie egzekucji. Nie wskazuje winnych. Mówię o samym fakcie.

– Pytanie do Pana skierowali też czytelnicy portalu zdziennikaodkrywcy.pl. Jeden z nich zapytał: “Kto Panu zlecił napisanie książki na taki temat albo co Panem kierowało?”

– To pytanie pada zwykle jako pierwsze ze strony osób o prawicowych przekonaniach i wynika zapewne z takiego spiskowego postrzegania świata – jeśli napisałem taką książkę, to pewnie za wielkie pieniądze przekazane pod stołem przez Władimira Putina, Angelę Merkel, albo przynajmniej Adama Michnika. Moja odpowiedź więc zapewne nie usatysfakcjonuje czytelnika, ale faktem jest, że książka powstała jako wynik samodzielnych badań, a w kwestii formalno-finansowej, podstawą była całkiem standardowa umowa autorska z wydawnictwem.

– Byli “Polscy terroryści” i “Bandyci z Armii Krajowej”. Na pewno myśli Pan już o kolejnej książce. Nad czym teraz będzie pracować Wojciech Lada?

– Tym razem nic kontrowersyjnego. Będzie to raczej lekka książka o polskich zesłańcach, badaczach i odkrywcach Syberii. Nic politycznego, nic zaangażowanego, chociaż tytuł pewnie znów wzbudzi konkretne komentarz. Nazywać się to będzie „Pożytki z katorgi”.

 


Ostatnio dodane

Nie przegap

Musisz przeczytaćpolecane
teksty wybrane dla ciebie