0,2 C
Warszawa
czwartek, 14 listopada, 2024

To już 250 numer “Odkrywcy”!

-

Natchnęło nas otwarcie nowej siedziby Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu i podpułkownik Tomasz Ogrodniczuk (na okładce, bohater kilku artykułów w tym numerze): z okazji 250 numeru pokażemy nie tylko muzeum, ale to, co lubimy najbardziej: poszukiwanie „grubego zwierza”. Sięgnęliśmy aż do roku 2008 i 2011 – przypomnieliśmy, jak ziemi wyrywano dwa eksponaty tego muzeum: StuG-a IV i Sd.Kfz.6. Natomiast poszukiwacze działający teraz, w roku 2019, pokazali, jak skutecznie szukają fragmentów Shermana i PzKpfw IV.

W efekcie mamy dla Was aż 26 „pancernych” stron. Oddają one emocje związane z odkrywaniem tajemnic historii. Pokazują pożytek z eksploracji, bo droga od destruktu do wymuskanego eksponatu jest możliwa, choć trwa często latami. I mamy na to przykłady.
Za chwilę ze ścian redakcyjnego pokoju będzie na nas zerkało 250 zawieszonych tam okładek. „Odkrywca” to przecież przede wszystkim nieustannie trwający od 21 lat wielki projekt wydawniczy. Cel: opisywanie poszukiwań terenowych, archiwalnych, teksty analityczne i służenie, co podkreślam, pomocą WSZYSTKIM PASJONATOM HISTORII, którzy chcą się podzielić wiedzą i swoimi badaniami.

To dobry moment, żeby także podsumować działalność naszej grupy eksploracyjnej GEMO, która wraz z zespołem redakcyjnym, Księgarnią „Odkrywcy” (przygotowują dla nas ok. 150 opisów nowości wydawniczych w roku!), a także Konferencją „Odkrywcy” tworzy jedyny tego typu multidyscyplinarny team, sprawdzający się w terenie, archiwum, w dziedzinie popularyzacji historii, pracy dziennikarskiej i redakcyjnej, księgarskiej i bibliofilskiej. A gdy do tego dodamy ok. 100  Autorów „Odkrywcy” rocznie, naszych Czytelników, Kupujących książki w księgarni spod znaku Zeppelina, naszych Konferencjuszy i wszystkich Pomagających GEMO, mamy armię, która zwie się „Odkrywca”. Dziękujemy, że jesteście z nami! 250 numerów minęło!

Andrzej Daczkowski


Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu otwarte!

„Nie będę mówił długo, bo chcę, by to muzeum zostało otwarte jak najszybciej”, usłyszeliśmy podczas przemówienia kustosza muzeum podpułkownika Tomasza Ogrodniczuka.

8 października swoje bramy otworzyło Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu przy ul. 3 Pułku Lotniczego 4. Siedziba złożona jest z czterech dużych pawilonów o powierzchni około 6 tys. metrów kwadratowych. Dodatkową powierzchnię tworzy nowoczesne zadaszenie pomiędzy czterema budynkami muzeum, które w przyszłości będzie można wykorzystać również jako dodatkowo miejsce na muzealną ekspozycję. W czasie uroczystości otwarcia dla mediów w tym miejscu znajdował się polski czołg 7TP.

Można teraz – i słusznie – podziwiać rozmach, bogactwo kolekcji i doprowadzenie dosłownie wszystkich jej eksponatów do stanu niemal pełnej używalności. A łatwo nie było…

Historia poznańskiego muzeum to prawdziwa odyseja. Zaczyna się gdzieś w latach 60. i jest ściśle związana z poznańską Oficerską Szkołą Wojsk Pancernych. To tam zaczęto gromadzić wycofywaną ze służby broń pancerną. Pierwszymi eksponatami stały się sowiecki czołg T-34 oraz dwa samobieżne działa Su-85 i Su-122. Potem doszły do tego akcje eksploracyjne – szukanie i wyciąganie z rzek, bagien, stawów różnego rodzaju obiektów (dwie takie akcje z 2008 oraz 2011 roku przypominamy na kolejnych stronach naszej gazety). Towarzyszyły im wieloletnie prace remontowe i rekonstrukcyjne. Potem doszły działania związane ze sprowadzaniem obiektów z zagranicy: Portugalii, Grecji czy Norwegii.

I tak powstało muzeum w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu (CSWL). Sprzęt był tam gromadzony na ok. 750 mkw. zadaszonej powierzchni. Nie było szans na jego wyeksponowanie oraz na normalne zwiedzanie. Aż do dziś.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Daczkowski


„Odkrywca” na tropie tajemnic, czyli kilka słów o GEMO na 250 numer

Grupa Eksploracyjna Miesięcznika „Odkrywca” powstała pewnego wiosennego popołudnia 2008 roku, podczas jednego z cyklicznych spotkań redakcyjnych z wydawcą Adamem Kuczyńskim. Właściwie należałoby napisać, że został wtedy utworzony dział badawczy wydawnictwa, który roboczo nazwano Grupą Poszukiwawczą, a ostatecznie Eksploracyjną, przyjmując ułatwiający życie i wpadający w ucho skrót GEMO. Szefem i koordynatorem został historyk Łukasz Orlicki, związany z „Odkrywcą” od stycznia 2004 roku, pełniący ówcześnie funkcję sekretarza redakcji.

Decyzja o powstaniu GEMO nie była przypadkiem. Właściwie była usankcjonowaniem zaistniałego od pewnego czasu stanu rzeczy. Zespół „Odkrywcy” nie poświęcał się wówczas tylko tworzeniu tekstów, redakcji nadsyłanych materiałów i wyszukiwaniu interesujących do publikacji tematów. Również inspirował, uczestniczył i współorganizował akcje eksploracyjne i poszukiwawcze, które prowadzone były od kilkunastu miesięcy przez przyszły trzon grupy wspólnie z członkami zaprzyjaźnionego Stowarzyszenia Perkun. Niemniej dotychczasowe akcje poszukiwawcze „Odkrywcy” uległy zintensyfikowaniu i zyskały nową formę. GEMO rozpoczęło oficjalną działalność.


Odnalezienie szczątków Obrońców Westerplatte

W trakcie prac archeologicznych rozpoczętych 16 września b.r., w wykopie badawczym odkryliśmy ludzkie kości zalegające od głębokości około 40 cm w wyraźnie zarysowanym wkopie ekshumacyjnym. Łącznie na dotychczas badanym obszarze (tekst piszę na początku października w trakcie jeszcze prowadzonych badań) udokumentowaliśmy sześć wkopów ekshumacyjnych z 1940 roku na obszarze 9×6 metrów.

Zgodnie z procedurą o odkryciu została powiadomiona Prokuratura Okręgowa w Gdańsku i Pion Śledczy IPN. Odkrycie tak dużej ilości kości, głównie we fragmentach różnej wielkości (już po kilku dniach było ich ponad dwieście), kontekst miejsca oraz znalezione przedmioty wskazywały, że należą one do żołnierza lub żołnierzy Załogi Westerplatte. Wzruszenie i ogromne emocje towarzyszyły nam przy podnoszeniu z ziemi każdego fragmentu kości. Zaczęło nam się też powoli udzielać przeczucie, które może nie powinno towarzyszyć badaczom. Gdy przez lata powtarzałem, że na Westerplatte na pewno leżą szczątki polskich żołnierzy nie byłem traktowany poważnie, no bo „wszystko już w tym miejscu przekopano”.

tekst: Mariusz Wójtowicz-Podhorski


(Nie)stosowne w miejscach kaźni

Czy imprezy o charakterze sportowym i rekreacyjnym w pohitlerowskich sztolniach obrażają pamięć więźniów poległych podczas drążenia podziemi, czy też stanowią jeden ze współczesnych sposobów upamiętnienia ich ofiary?

Na początku roku Nadleśnictwo Wałbrzych wypowiedziało prywatnemu przedsiębiorcy umowę najmu terenu. Rzecz przeszłaby bez echa, gdyby nie to, że wypowiedziało ją przedsiębiorcy prowadzącemu trasę podziemną „Włodarz”, której wyloty znajdują się na działce należącej do Lasów Państwowych. Z miejsca rozgorzała dyskusja. Poza oczywistymi względami finansowymi dotknęła ona sfer etyki. Pojawiły się w niej głosy, że leśnicy jakoby motywowani chciwością chcieli niegodziwie, czy też wręcz we wrogi sposób, przejąć dobrze prosperującą podziemną trasę turystyczną. Były też i głosy diametralnie przeciwne: że gospodarz włodarzowej trasy podziemnej zamienił miejsce martyrologii jeńców hitlerowskich w centrum rozrywkowe. Stąd już tylko o krok do pytania: co wolno, a czego się nie godzi podmiotowi prowadzącemu podziemną trasę turystyczną w obiekcie, w którym w przeszłości ginęli ludzie lub wykonywali katorżniczą i niewolniczą pracę? Sytuację Włodarza traktujemy w tym artykule jedynie jako pretekst do rozważań ogólnych.

tekst: Tomasz Rzeczycki



Ostatnio dodane

Nie przegap

Musisz przeczytaćpolecane
teksty wybrane dla ciebie