Od kilkunastu lat choruje na cukrzycę. Jednak choroba nie przeszkadza mu w pasji, jaką jest poszukiwanie skarbów i w realizacji marzeń. To największe to wyprawa z wykrywaczem po Europie i Afryce. Aby to marzenie udało się zrealizować, potrzebuje wsparcia. Dziś każdy z nas wesprzeć może organizację wyprawy, a liczy się każda kwota. Jak sam mówi: “To chyba moja ostatnia taka podróż w życiu”. O planach i o tym, jak dawniej wyglądało poszukiwanie skarbów w Polsce, rozmawiamy z Robertem Paruszewskim, poszukiwaczem skarbów z Jastrzębia Zdroju.
zdziennikaodkrywcy: – Podróż z wykrywaczem metali po Europie? Brzmi jak marzenie…
Robert Paruszewski: – Kiedy byłem młodym chłopakiem, zawsze z kolegami, po kolejnym odcinku serialu “Pan samochodzik” czy “Wakacje z duchami” na podwórku snuliśmy marzenia o wielkich podróżach i poszukiwaniu skarbów. Jeździłem z kolegą Piotrkiem Szlakiem Orlich Gniazd. Mieliśmy po 15-16 lat, rozbijaliśmy stary namiot przy ruinach zamku, z łopatą i latarką szukaliśmy w zakamarkach ruin skarbów. To były niesamowite czasy: zupa w proszku z mrówkami, bo zawsze coś nawchodziło. Wieczorem przy ognisku rozmawialiśmy o duchach i skarbach. Było beztrosko.
– Jakie miejsca zamierza Pan odwiedzić i dlaczego akurat te?
– Ogólny zarys trasy obmyśliłem już dawno. Wystarczyło, że spojrzałem na mapę i wszystko ułożyło się jakoś samo. Zawsze coś stało na przeszkodzie w realizacji marzenia. I w końcu powiedziałem: teraz albo nigdy. Zamierzam odwiedzić Niemcy, Holandię, Belgię, Francję, Hiszpanię, Portugalię, Maroko, Włochy, Chorwację, Węgry i Słowację. Skompletowałem informacje, dużo rozmawiałem z kolegami z zagranicznych klubów poszukiwaczy, pozyskałem informacje odnośnie przepisów prawa w każdym kraju, obdzwoniłem nawet konsulaty, by mieć pewność, że wszystko będzie w porządku.
– Zmaga się Pan z cukrzycą. Jak wygląda życie detektorysty z tą chorobą?
– No cóż, na początku, jakieś 15 lat temu, nie brałem tego tak całkiem na poważnie. Dobrze się czułem, wszystko było jak zawsze, no to i człowiek sobie pozwalał na wiele, nie zawsze albo wręcz rzadko stosując się do zaleceń. Potem szprycowanie się insuliną cztery razy dziennie i to w końskich dawkach, aż wreszcie konsekwencje: palec cukrzycowy i neuropatia, zanikające nerwy w rękach i nogach. Ale daję radę, dużo chodzę, obozuję w lasach i ogólnie na łonie natury, z plecakiem i namiotem. I dbam o siebie jak tylko mogę najlepiej. Szkoda, że nie wcześniej, ale cóż, jest w porządku.
– Każdy poszukiwacz może Pana wspomóc w realizacji marzenia, dokładając się do organizacji wyprawy. Skąd pomysł na zrzutkę?
– Ta cała zrzutka to właściwie pomysł mojej córki. Ja początkowo nie chciałem, wstydziłem się, że wezmą mnie za nieroba. Ale cóż, córka mówi: “Tata, sam, bez pomocy, nie masz szans, nie pracujesz, grupa inwalidzka, ze świadczeń nie dasz rady a może koledzy pomogą zrealizować marzenie i właściwie chyba ostatnią taką podróż w życiu”. I w końcu uległem. Od pewnego czasu kompletuję już sprzęt, niezbędny do wyprawy, a o wszystkim informuję na moim koncie w mediach społecznościowych. Tam też ukazywać się będzie relacja z podróży.
– Kiedy poszukiwanie skarbów stało się Pana pasją?
– Poszukiwanie skarbów było moją pasją od zawsze. Od dziecka miałem jakiegoś bakcyla, ale wtedy zakopywało się słoiki z jakimiś moniakami, rysowało mapy skarbów i szukało z łopatką. Znacznie później, już jako nastolatek, jeździliśmy z kolegami po ruinach zamków. Właziło się w każdą dziurę z latarką, ale o wykrywaczu nie było mowy, za granicą były, ale nie było jak za komuny sprowadzić. Tak na powożenie zacząłem chodzić z wykrywaczem jakieś 23 lata temu. Przyjaciel wysłał mi sprzęt z USA. pamiętam jak dziś, super sprzęt Whites Spectrum. Stary orzełek to było coś, później przez lata coraz nowsze i lepsze sprzęty. I tak do dzisiaj, choć prawo nie rozpieszcza.
– Jakie ciekawe odkrycia ma Pan na swoim koncie?
– Ciekawe odkrycia? No cóż, dla każdego ciekawe pewnie będzie co innego, ale z takich ciekawszych to przez dwa czy trzy sezony kopaliśmy na grodzisku w Radomiu, później było podsumowanie i oczywiście ekspozycja znalezisk. Nawet nas zaproszono, co nie musiało być takie oczywiste. Poszukiwaczy było nas tam dwóch, czasem trzech, znaleźliśmy monety, denary Łokietka. Tylko 4 takie monety są w muzeach w Polsce. Wyceniono je na jakieś 100 tyś. złotych. Jak sięgam pamięcią, jest tego naprawdę dużo. Na pierwsze prawdziwe wykopaliska z archeologami wyciągnął mnie Saper. Port wikingów i tam pamiętam takie malutkie romboidalne odważniki płacidła, później Szurpiły i Góra Zamkowa, tam sporo ozdób z brązu, groty itp. Długo by opowiadać…
Każda osoba, która chciałby wesprzeć Roberta Paruszewskiego w organizacji wyprawy po Europie i Afryce z wykrywaczem metali, może dołożyć swoją cegiełkę – zbiórka na portalu www.zrzutka.pl.