Minęły kolejne, szóste “Wakacje z Historią”, współorganizowane przez Wiktora Stusio i od V edycji również Radka Hermana. Impreza ta, mająca popularyzować historię i łączyć środowisko poszukiwaczy ze środowiskiem archeologów i muzealników przy jednoczesnym aktywnym wypoczynku, i tym razem nie zawiodła jej uczestników.
Tym bardziej, że teraz organizowana była przy współudziale lokalnej społeczności, której głównymi przedstawicielami byli dyrektor Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych I. Armii Wojska Polskiego w Gozdowicach, Michał Dworczyk i burmistrz Gminy Mieszkowice, Andrzej Salwa. Pomoc ze strony muzeum i gminy miała nie tylko charakter symboliczny ale i wymierny – zapewniono teren na namioty i bazę sanitarną w budynku przystani promu, nie wspominając o gadżetach czy słodkim poczęstunku (ale o tym potem). Z programu „SPOŁECZNIK 2.0” opłacono autokar na wycieczkę do Niemiec i współfinansowano obiady dla wolontariuszy.
Na 10 dni (a w niektórych przypadkach nawet dni 11) trzeba było odciąć korzenie wrośnięte w fotel przy komputerze, aby poruszać trochę witkami na świeżym powietrzu. Więc do aut i w drogę. Z całej Polski, niektórzy ze Szczecina a niektórzy nawet z Ełku, wszyscy dotarli na miejsce. Część już w czwartek 3 sierpnia, część dzień później, niektórzy za parę dni i siłą rzeczy – na krócej. Ważne, że wszyscy szczęśliwie, nie licząc opóźnień spowodowanych korkami i zaliczonych przez pechowców, którzy wybrali drogę przez Kostrzyn nad Odrą w czasie trwającego tam Przystanku Woodstock.
A teraz przebiegnę się retrospektywnie przez naszą imprezę.
Czwartek (3 sierpnia) – wyjazd z Łodzi do Gozdowic. Niektórzy, jak ja z moją ferajną, po drodze zwiedziliśmy kościół i klasztor w Pyzdrach, powstały w XIV wieku na miejscu zniszczonego przez Krzyżaków kościoła z wieku XIII. Spędziliśmy tam godzinę, będąc pod dużym urokiem tego miejsca. Chętnie wróciłbym tam jeszcze raz, tym razem posłuchać mszy i obejrzeć kościół żywym. Potem dalej w drogę i po przybyciu na miejsce docelowe, montowanie się na miejscu.
W piątek przyjeżdża większa część wolontariuszy. I odbywa się pierwsza wycieczka – prom przewozi nas na niemiecki brzeg. Typowe “zaliczenie” zagranicy, bo co może być innego po drugiej stronie rzeki od tego, co było na tej pierwszej? Parę(dziesiąt) zdjęć jednak pstryknięto, z czego wiele kiczowatych zachodów słońca na rzece – no typowi turyści po prostu.
Sobota to już aktywny wypoczynek – rano do muzeum w Gozdowicach (300 metrów od obozowiska), posłuchać opowieści o historii dyr. Michała Dworczyka i obejrzeć eksponaty zgromadzone w muzealnych zbiorach. Wszystko było ciekawe ale największe wrażenie zrobiła na mnie szklana mina. Cóż, jeden woli córkę a drugi teściową. Potem odwiedziny na Miejscu Pamięci, gdzie miało miejsce forsowanie Odry. Następnie odwiedziny na sławnym cmentarzu wojskowym w Siekierkach (tak naprawdę w Starych Łysogórkach), gdzie spoczywa ok. 2000 żołnierzy, oraz w niedalekim muzeum.
Potem pyszny obiad w “mroźnej” restauracji i jedziemy na spływ kajakowy rzeką Myślą. Fajnie, bo spływy zaczną być chyba żelaznym punktem programu WzH, o co widzę zabiega Dorotka Herman. Ten spływ (Dębno-Dargomyśl, 8.5 km) okazał się trudniejszy, niż ubiegłoroczny. Choć tym razem była to połowa tego dystansu co wtedy, to jednak liczne przeszkody (drzewa w poprzek rzeki) i zdecydowanie głębsza woda spowodowały, że wydawał się mniej przyjemny. Szczególnie we znaki dał się pierwsza przeszkoda, gdzie wysoki brzeg uniemożliwiał przeniesienie kajaka i wymusił przerzucanie kajaków z żywą zawartością bezpośrednio przez przeszkodę, co było dość stresujące dla dzieci i psów. Chwała temu, kto wpadł na ten pomysł, inaczej kontynuowanie spływu przez niektórych stanąłby pod znakiem zapytania.
Po spływie wracamy do obozu, po drodze jednak częścią ekipy zahaczając o pochodzący z XIII wieku kościół w Smolnicy. Było co oglądać, wiele też opowiedział nam o tym kościele Radek Herman, analizując jego budowę. Nasuwa się pytanie – jak wiele jeszcze stoi w Polsce pięknych, historycznych perełek, o których nie mamy pojęcia? W Gozdowicach zastajemy festyn z okazji 10-lecia promu. Po stronie niemieckiej huczna zabawa, po naszej kilka straganów, za to ok. 22:30 strona polska wypuściła w powietrze imponującą ilość pięknie rozbłyskujących na nocnym niebie, sztucznych ogni, więc się jakoś wyrównało.
W niedzielę jedziemy do Sarbinowa, z zamiarem obejrzenia fortów. Na zamiarze się skończyło, ochrona zwijającego się właśnie Przystanku Woodstock nie chciała nas przepuścić. Na nic nie zdały się tłumaczenia że nie mamy z koncertem nic wspólnego. Nie pomogło też to, ze byliśmy przebrani w zlotowe koszulki. Interwencja policji też nie pomogła, wyraźna luka organizacyjna i problem decyzyjny. Szkoda czasu, wysłuchujemy pogadanki Radka i odpuszczamy forty, jedziemy do Chwarszczan obejrzeć tamtejszą XIII-wieczną komandorię templariuszy. Kawał pięknego budynku, obecnie naprawiany. Nijak maja się obecnie budowane budowle sakralne do tych wcześniejszych. W tych starych czuje się czas jaki upłynął. Można wpaść w zadumę nad rzeszami ludzi, których stopy stały w tym samym miejscu a modlitwy rozbrzmiewały echem. Tym razem, w Chwarszczanach, echem rozbrzmiewał ciekawy wykład, jakiego na temat tego miejsca udzielił nam miejscowy archeolog, dr Przemysław Kołosowski.
Następnie wracamy na bazę, potem krótka akcja poszukiwawcza w okolicy i fajrant. Czas upchnąć się namiotach, w tych co mniejszych “na tetrisa” i spać.
Nadszedł poniedziałek, a z nim pierwszy konkurs. Sprawdzona została wiedza zdobyta w ciągu tych pierwszych dni. Zwycięzcą została Diana Kopiczko, maczeta trafiła w jej ręce. Przedmiot fajny, zapewni Dianie ostateczną argumentację przy ewentualnych sporach rodzinnych, chyba że druga strona chwyci za kosę. Nagrody ufundowali: AMS Dystrybucja z Łodzi, Talcomp z Pruszkowa oraz Ania Kondratowicz. Potem konkurs dla dzieci – zmagania na maczugi. Najlepszym w tłuczeniu po głowie okazał się być Jakub Marciniak, co każe mu poważnie zastanowić się nad przyszłym wyborem kariery w resortach siłowych.
Teraz ruszamy do roboty. Podział na dwa zespoły zostaje dokonany – pierwszy zespół udaje się w teren (łąki w Starych Łysogórkach) na poszukiwania, a wolontariusze niezelektryfikowani ruszają do Muzeum w Gozdowicach na szmatę czyścić gabloty, tudzież przemianowani na operatorów ręcznych koparek, kopać rekonstrukcję okopu z okresu z przełamania Odry w 1945 roku.
Potem jak zwykle obiad – żeby ludzie nie popadali. Po obiedzie kilka osób zmajstrowało przyognioskowe prowizoryczne ławki (stabilne nawet przy siedzeniu po spożyciu, sprawdziłem) i naznosiło drewna na opał. Teraz konkursy, gra na gitarze i degustacja napitków, posiadających mniej lub więcej procentów, ale spokojna głowa – nigdy nie przekraczających procentów 60. Dodam, że pogoda, póki co, świetna. Zepsuje się potem, na szczęście nie będzie to zbyt dokuczliwe, co najwyżej trzeba będzie “na biegu” ściągać w nocy suszące się na drzewach gatki.
Nadszedł wtorek, 8 sierpnia, a wraz z nim rozstrzygnięcie konkursu plastycznego dla dzieci. Wygrywa go w cuglach Franek Jewgraf. Następnie przyjeżdża telewizja Chojna24.pl, kręci nieco materiału z obozu i z prac poza obozem. A prac było dużo, bo część pojechała do Starych Łysogórek do pracy przy czołgu-pomniku, część poszła karczować teren wokół znajdującego się nieopodal muzeum zniszczonego pomnika Fryderyka Wielkiego (brawo dla biegłego w “grze na pile”, Kazika Kulejewskiego), a reszta została po w muzeum, pobawić się w piasku przy kontynuowaniu pracy nad nieszczęsnym okopem. A był on “nieszczęsny”, bo kopało się go ciężko: z jednej strony okopu wychodził gruz, z drugiej korzenie. Tak że jak się komuś znudziła zielenina, mógł iść ze szpadlem na drugą stronę, wyciągać kamyki. A potem odwrotnie. Wybór istniał. W pracy odwiedził nas też burmistrz Mieszkowic, pan Andrzej Salwa.
Wspomnieć należy, że teren u podnóża oczyszczanego z roślinności terenu to tzw. “Droga Śmierci” – tędy to do przeprawy schodzili żołnierze I. Armii Wojska Polskiego. A pod samym pomnikiem zbudowany ma zostać w niedalekiej przyszłości punkt widokowy. Zaiste, widok z tego miejsca jest przepiękny.
Po robocie obiad, co zaskoczeniem dla nikogo nie jest. A po obiedzie wycieczka (z miejscowym przewodnikiem, p. Janem Adamczukiem) do Mieszkowic. Obejrzeliśmy jedyny w Polsce pomnik Mieszka I i wczesnogotycki kościół z XIV wieku. Piękny, jak niemal wszystkie stare kościoły. Potem ruszyliśmy na długi spacer wzdłuż murów obronnych z XIII wieku, zakończony wizytą w Izbie Regionalnej Domu Kultury w Mieszkowicach i poczęstunkiem (dziękujemy!). Dzień kończą dźwięki gitary (Boguś Łachacz, Tomek Oreszuk).
W środę wyprawa do Cedyni. Górki, dołki, górki i parkujemy niedaleko Muzeum Regionalnego. Muzeum niewielkie, ale zbiory ciekawe. Niestety, nie dane nam było podelektować oczu eksponatami, “penetratorzy” niemal natychmiast wyjazd w teren, nieopodal miejscowej szkoły. Zostały osoby bez wykrywaczy do pomocy w muzeum. Wkrótce jednak na miejscu poszukiwań spotkały się obydwie grupy, pod przewodnictwem p. Magdaleny Wieczorek z w/w muzeum. W trakcie penetracji wzgórza zawitała ekipa TVP (pokręcili, posłuchali, odjechali), a z drugiej strony tajemniczy samochód, prowadzony zapewne przez zaniepokojonego mieszkańca (“znów ktoś po polu z kijem elektrycznym łazi, daj mi Staśka widły, te co ostatnio”), który jednak po niedługim czasie odjechał, nie ujawniwszy kierowcy.
Wzgórze ciekawe byłoby nawet wówczas, gdybyśmy nie byli uprzedzeni, co zawiera. Jednakże w tej sprawie ujawniło się pewne nieporozumienie. Jeśli wzgórze miałoby być na poważnie spenetrowane, należałoby je wpierw ogolić z trawy i krzaków. Trawsko po pas raczej szukanie uniemożliwia (chyba że bawimy się w chowanego). Po ogoleniu potrzeba by było na taki teren ze dwa dni. I wówczas należałoby spodziewać się efektów. Pozostawiam to do przemyślenia.
Po penetracji wzgórka czas na rekreację – kto chciał, wykąpał się na kąpielisku miejskim, kto chciał pobyczył się i zjadł kiełbaskę z ogniska, sponsorowaną przez gminę Cedynia. Następnie wejście na wieżę widokową z 1895 roku (wrodzona oszczędność energii przez niektórych lenistwem zwana mnie na to nie pozwoliła, ale moje panie twierdzą, że było warto) i z małymi perturbacjami (część zabłądziła) dojazd do klasztoru w Cedyni, gdzie obecnie funkcjonuje luksusowy hotel. Ładnie tam, ja osobiście wolę jednak stare kościoły. I co? Po klasztorze, jedziemy do XIII-wiecznego kościoła w Czachowie. Coś pięknego! Naiwne malowidła ścienne we wnętrzu kościoła oczarowują prostotą i treścią. A postać diabła – powala. Potem kto chciał wracał na bazę, a kto chciał, mógł pojechać do niedalekiego Lubiechowa Górnego, gdzie stoi kolejny godny obejrzenia kościół, także pochodzący z XIII wieku. Ciekawostką tego kościoła jest kamień ze znakiem szachownicy. To właśnie ten kościół jest “aktorem” w powieści Zbigniewa Nienackiego pt. “Księga strachów”.
Nadszedł czwartek. Halo Niemcy! Wybieramy się do Was! A więc autokar (dzięki, Gmino Mieszkowice!) i wio. W rolę tłumacza języka niemieckiego wcielił się Bartek Nawara, znający biegle ten język. Program wycieczki został rozpoczęty wizytą w arcyciekawym Muzeum Rzecznym w Oderbergu. Statki i łodzie. Modele, ale i prawdziwe eksponaty. W tym osiemsetletnia łódź – dłubanka. Niestety – wszystko opisane po niemiecku. Ale mamy Bartka, który nie tylko że tłumaczy, to jeszcze – jako zawodowy marynarz – zna się wodzie. Przyszedł czas, wycieczka udaje się do Niederfinow, obejrzeć podnośnię statków. Wspaniałe widoki, ale i wspaniałe zdjęcia wyszły. Podnośnia ta pozwala pokonać próg wodny o wysokości przekraczającej 60 metrów. Robi duże wrażenie (udało się obejrzeć podnoszenie statku). Obok prawie stuletniej podnośni, powstaje nowa.
Na koniec skok do Neuküstrinchen, do prywatnego muzeum pana Uli Kohlera, gdzie głównym tematem jest II wojna światowa. Miał to być koniec, ale można było wejść jeszcze do tamtejszego kościoła z końca XIX wieku. I tu zastanawiająca niespodzianka – wielkie tablice z tysiącem nazwisk żołnierzy poległych w Operacji Berlińskiej – nazwiska Polaków i Niemców, bez żadnych podziałów narodowościowych. To także dzieło Uli Kohlera. Wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci.
Wieczorem – jak to wieczorem – gadki przy ognisku, filmy z rzutnika, a także rozmowy dotyczące ochrony zabytków i współpracy pomiędzy archeologami a poszukiwaczami.
Piątek, 11 sierpnia, rozpoczęliśmy od poszukiwań w okolicach mostu w Siekierkach. Tego mostu oddział niemiecki przez kilka dni bronił. Stroma górka, dużo krzaków, wysoka trawa – poszukiwania były trudne. To część wolontariuszy. Druga część prowadziła prace w muzeum. Po pracy powrót do obozu, gdzie czekała na nas sympatyczna delegacja Gminy Mieszkowice z ciastem (naprawdę smacznym) i kawą. Dwie panie i pan, który oprowadzał nas uprzednio po Mieszkowicach.
Po obiedzie dzieci i młodzież udali się do muzeum, gdzie pracownik muzeum, Kamil Iwanowski, poprzebierał ich w mundury i zorganizował wspaniałą zabawę. Na tyle fajną, że na poobiednią pogadankę o bezpieczeństwie w wodzie, prowadzoną nad rzeką przez Bartka Nawarę, trzeba ich było niemal końmi ściągać. A pogadanka była przednia, nie przypominała sztampowych szkoleń BHP i zostawała w pamięci (przypominam – Bartek to zawodowy marynarz). Do tego prelegent zademonstrował działanie profesjonalnej kamizelki asekuracyjnej, samoczynnie napełniającej się w wodzie gazem ze specjalnego naboju. Należą mu się za tę pogadankę duże brawa. Podziękowania też dla Sebastiana Całusa, który doskonale pływa i posłużył za bezpretensjonalny model do demonstracji. Najkrótszy wniosek z pogadanki: “z rzeką nie wygrasz”. Po kolacji to co zwykle, czyli ognisko i filmy. A potem – nocne zwiedzanie kościoła w Gozdowicach. To niewielki, stary kościółek z przełomu XIII i XIV wieku, w którym – nie wiedzieć czemu – buja się jeden z żyrandoli. Oczywiście ktoś zdążył stwierdzić, że kościół jest zapewne nawiedzony…
No i nastała sobota. Dzień pozornego luzu. Konkursy, nagrody, refleksje.
Na pierwszy ogień zawody w poszukiwaniu dla dorosłych. Szukamy sygnowanych blaszek, które wcześniej ukryto w trawie bądź płytko pod ziemią, na wydzielonym terenie obozowiska. Do kopania mamy po plastykowym widelcu bądź łyżce (do wyboru). Pięknie, kurcze! Grand Prix VI Wakacji z Historią zdobywa Sławomir Nems. Potem poszukiwania dla juniorów. Tu palmę pierwszeństwa trzyma Jasiek Skowron. Następnie poszukiwania dla najmłodszych, gdzie dzieciaki używają pinpointerów. Jaromir Herman jest bezkonkurencyjny, nawet, jeśli trzyma Propointera Garretta grzebieniem do góry.
Odwiedził nas ponownie burmistrz. Dzieciaki otrzymały wspaniałe, patriotyczne szaliki w barwach narodowych i inne drobiazgi. Miło!
Po konkursach, dla większości dorosłych – prace w muzeum – czyszczenie łodzi. Za to dzieci z garstką dorosłych podzielone zostały na dwie grupy i nastąpiła gra terenowa. 10 pytań, bieganie po okolicy, liczenie, odnajdywanie ukrytej kartki, ukrytych wiadomości… Wszystko po to, aby potem odnaleźć prawdziwy skarb. Grę terenową wygrywa grupa pod dowództwem Rafała Skowrona. Jednak skarb zdobywa grupa pod dowództwem moim. Dzieci zachwycone – masa biżuterii rozpala emocje. Co z tego, że biżuteria plastikowa. Błyszczy jak złoto i diamenty. Super!
Potem wycieczka do zabytkowego Morynia. Śliczne, zadbane miasto z późno-romańsko-gotyckim kościołem z XIII wieku (znowu ładny kościółek), jeziorem i wspaniałym Geoparkiem, gdzie modele zwierząt są włochate, jak prawdziwe zwierzaki (mój pies, Darek, bał się mamuta, choć do lękliwych nie należy).
Wieczorem, już dobrze po obiedzie, część “prezenterska”. A to znaczy, że prezenty były rozdawane.
Rozliczenie konkursów, podsumowanie zlotu i loteria fantowa. Wczorajszy konkurs na najlepszą rzeźbę z klocków wygrywa Julia Stefaniak.
Natomiast główną nagrodę loterii, tj. najnowszy model wykrywacza firmy RUTUS, “ALTER 71”, wygrywa Mirosław Stroiński. Już nie tylko na rybki pójdziesz, Mirku.
Wszystkim gratuluję.
Wykrywacz metali RUTUS ALTER 71 a także plecak oraz czapki, ufundowała firma RUTUS. Multinarzędzia, maczety, latarki i drobne gadżety – firma AMS Dystrybucja. Mars-MD.pl ufundowała cewki do wykrywaczy, pinpointer oraz ubezpieczenia NNW dla zlotowiczów. Firma CAMO Roland Kot przekazała na nagrody pokrowce na wykrywacze, ARCH-TECH Sp. z o.o. ufundowała zabawki sterowane, klocki i drobiazgi dla dzieci. Żołnierskie racje żywnościowe przekazał Kamil Kozioł. Miesięcznik Odkrywca przekazał książki i czasopisma, PHU Restyling przekazał książki, ozdobne magnesy (niemiecki żołnierz z brzydką mordą pasuje jak ulał do mnie, pewnie dlatego go wylosowałem) oraz ufundował puchar Grand Prix VI Wakacji z Historią. Ania Kondratowicz przekazała maczety i paracordy, TalComp Systemy Bezpieczeństwa drobne gadżety, czapki i torby marki Garrett. Poszukiwacz.eu przekazał płyn Conserwo i drobiazgi. Kamil Kozioł dodał do loterii polowe racje żywnościowe , a Henryk Bartosiak okulary przeciwsłoneczne. Koszulki ufundowały Gminy Cedynia i Mieszkowice
(..) „Ale za to niedziela, będzie dla nas” (…)
13 sierpnia. Zwijamy obóz. Sprzątamy, żegnamy się. Potem część użytkowników udaje się – podczas drogi powrotnej – na MRU. Witają Międzyrzecki Rejon Umocniony w miejscowości Pniewo. Zwiedzanie podziemi, przejażdżka BTR-em i zjazd na chatę.
Podsumowując…
Wakacje z Historią nie są stricte imprezą poszukiwawczą. To raczej impreza turystyczna, choć leżenia brzuchem do góry w tym roku nie było, z uwagi na – moim zdaniem – przeładowany program. Jest to jednocześnie impreza rodzinna, gdzie można zabrać żonę, dziewczynę, dzieci, psa choć może niekoniecznie złote rybki, bo jak ktoś usłyszy, że złote…
Jest to impreza integrująca. Bezpieczna, nie ma pijaństwa, nie ma bijatyk, awantur. To po prostu miłe spędzenie urlopu, połączone ze zdobyciem wiedzy i zobaczeniem czegoś nowego. Jeśli będzie i w przyszłym roku (a ma być) – na pewno będę chciał pojechać. Choćby po to, aby spotkać się po raz kolejny raz z ludźmi, z którymi nie mam szans spotkać się w innym czasie, z uwagi na dzielącą nas odległość czy też z powodu galopu życia codziennego.
Krzysztof OLDFRESZ Stefaniak