Konstrukcja tych wykrywaczy jest na tyle rewolucyjna, że gdy tylko pierwsze zdjęcia modeli ujrzały światło dzienne, wielu sądziło, że to żart australijskiego producenta albo prowokacja konkurencji. Nic bardziej mylnego. W maju do dystrybutorów Minelaba na całym świecie trafią trzy modele wykrywaczy z nowej linii GO-FIND, które – jak się powszechnie sądzi – mają stanowić konkurencję dla amerykańskich Garrettów. A w zasadzie dla serii ACE, po którą sięgają często początkujący poszukiwacze.
Rok 2015 to rok premier. W lutym światło dzienne ujrzał Makro Racer – wykrywacz tureckiego producenta Makro Metal Detectors. Urządzenie przejąć ma część rynku wykrywaczy do 3 tysięcy złotych, która do tej pory zdominowana została przez serię X-terra australijskiego Minelaba. Minelab zaś szykuje szturm na półkę od 1,5 tysiąca złotych w dół. Dlaczego?
Bo do tej pory w tym przedziale cenowym rządził amerykański Garrett. Można chyba bez wglądu do statystyk stwierdzić, że wykrywacze z serii Ace (150, 250 i 350) odniosły największy sukces wśród wszystkich modeli sprzedawanych na rynku. To najczęstszy wybór wśród początkujących poszukiwaczy. Popularne “kanarki” kuszą ceną, ale też łatwością obsługi. Dlatego gdy tylko na forach internetowych pojawiało się pytanie: “Zamierzam rozpocząć przygodę z poszukiwaniem skarbów. Co polecacie?”, odpowiedź często wskazywała na żółte Garretty.
Sam mam świetne wspomnienia z “kanarkami”. Garrett Ace 150 był moim drugim, a Ace 250 trzecim wykrywaczem. Zdradziłem Garretta dopiero wtedy, gdy podczas jedynej w moim życiu wyprawy do lasów tannenberskich, usłyszałem od wprawionego poszukiwacza z Olsztyna: “Z tym kolego to idź na plażę, a nie do lasu”. Oburzyłem się, ale uznałem, że najwidoczniej przyszła pora na zmianę wykrywacza.
Dziś, gdy sam często otrzymuję pytania o to, jaki wykrywacz wybrać, nie odsyłam do popularnej serii Ace, ale do wykrywaczy polskich. Z dwóch powodów. Po pierwsze nasze rodzime konstrukcje w niczym nie ustępują konstrukcjom zagranicznym. Po drugie uważam, że lepiej już na starcie wejść na wyższy poziom obsługi sprzętu. Do pełnej automatyki łatwo się bowiem przyzwyczaić.
Wróćmy jednak do nowej serii Minelaba. W maju ujrzą światło dzienne trzy nowe modele: Go-Find 20, 40 i 60. Jak zapowiada producent, będą to wykrywacze bardzo proste w obsłudze, tanie i w pełni zautomatyzowane. Na zdjęciach, które zobaczyć można w oficjalnej broszurze promującej nowe wykrywacze, widać urządzenia o dość rewolucyjnej konstrukcji z teleskopowym stelażem i prostokątną cewką.
Osoby, które zdecydują się na zakup Go-Find 20, otrzymają nieskomplikowany wykrywacz z 8-calową wodoszczelną cewką, dwoma trybami pracy, 3-stopniową czułością i 5-stopniową regulacją głośności. Waga wykrywacza to zaledwie 1 kg.
Go-Find 40 różnić się będzie od niższego modelu większą, bo 10-calową cewką. Dodatkowym atutem wykrywacza ma być świetlna sygnalizacja odkrycia, znakomita dyskryminacja a także Blutetooth, zapewniający bezprzewodową łączność ze słuchawkami lub smartfonem. Nabywcy udostępniona zostanie ponadto aplikacja Free App na smartfony, która umożliwi między innymi publikowanie w sieci zdjęć znalezisk i ich identyfikację. Go-Find 40 to też 3 tryby pracy, podświetlenie wyświetlacza, 4-stopniowa regulacja czułości i 5-stopniowa regulacja głośności. Waga urządzenia to 1,06 kg.
Najbardziej rozbudowany w serii Go-Find 60 od niższego modelu różnić będzie dodatkowy tryb pracy i dodatkowy stopień regulacji czułości. Nabywca otrzyma także dostęp do aplikacji Pro App, która w porównaniu do wersji Free App, umożliwiać będzie dodatkowo oznaczanie na mapie miejsca znaleziska i sterowanie wykrywaczem. Nabywcy najwyższego modelu otrzymają ponadto pokrowiec na smartfon, łopatkę i słuchawki.
Wszystkie wykrywacze zasilane będą przez cztery baterie AA.
Jak pisze sam producent, wykrywacze przeznaczone będą dla początkujących i niezbyt wymagających poszukiwaczy. Tym, co ma szczególnie przyciągać, będzie cena. Wiadomo już, że u polskich dystrybutorów Go-Find 20 będzie można nabyć za niecałe 800 zł, Go-FInd 40 za nieco ponad 1000 zł a Go-Find 60 za 1400 zł.
Ciekawe, co powiedziałby “wprawny poszukiwacz z Olsztyna”, gdybym pojawił się z czymś takim w tannenberskich lasach? Wolę nawet o tym nie myśleć…