To musiał być wyjątkowy moment, który zapadnie w pamięci na długo. Jedna chwila i wszystko się zmienia – poszukiwacz staje się odkrywcą niezwykłego skarbu. Tak było właśnie z Ernestem Buczowskim, który kilka tygodni temu odkrył zbiór ozdób z epoki żelaza: dwa naszyjniki, dwie bransolety i cztery przedmioty z brązu. O tym, co czuje poszukiwacz w takiej chwili i jak w ogóle do niej doszło mówi w wywiadzie z portalem zdziennikaodkrywcy.pl odkrywca skarbu Ernest Buczkowski.
zdziennikaodkrywcy.pl: – Co zaprowadziło cię konkretnie w to miejsce? Czy było tam coś charakterystycznego?
Ernest Buczkowski: – Przed samymi świętami umówiłem się na wspólny wypad z bardzo dobrym kolegą i kompanem Pawłem Kazierskim z grupy Venedi. Ustaliliśmy, jak zawsze, czas i miejsce spotkania. Miał to być Wielki Piątek, a mieliśmy udać się w okolice Chojny. Tam prowadzimy badania, na co mamy zgodę od Zachodniopomorskiego Konserwatora Zabytków. Po tym, jak dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że pole, które wybraliśmy, jest już obsiane, co wykluczało je z detekcji. Przejechaliśmy kawał drogi, więc postanowiliśmy przeszukać brzeg pola, przy samej rzeczce, który porastały pokrzywy. Roślinność dopiero ruszała z wegetacją, dało się chodzić, choć teren był mocno zaśmiecony. Po wielkiej ilości dołków ze śmieciami natrafiłem na słaby, głęboki lecz wyraźny sygnał. Zerwałem wierzchnią warstwę ziemi i poprawiłem wykrywaczem, żeby upewnić się, czy nie jest to wynik mineralizacji gleby. Sygnał był wyraźniejszy. Wykopałem dołek o głębokości 40 cm. To, co dawało sygnał, dalej nie było widoczne. Pinpointerem zacząłem namierzać dokładnie przedmiot i okazało się, że jestem już blisko…
– Pamiętasz ten moment, gdy zdałeś sobie sprawę z tego, co odkopałeś?
– Zacząłem wybierać ręką ziemię. Dołek był głęboki, więc ciągle wszystko się osuwało. I w pewnym momencie ujrzałem zielonkawe przedmioty. Od dawna interesuję się prehistorią, więc od razu wiedziałem, z czym mam do czynienia. Wielokrotnie pomagałem jako wolontariusz na wykopaliskach archeologicznych czy ratunkowych, więc wiedziałem, co robić, jak się zachować, jak postąpić. Paweł wrócił do samochodu po telefon i zadzwoniliśmy do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków do Szczecina. Choć zbliżały się święta otrzymaliśmy niedługo po naszym telefonie informację, żę jadą do nas archeolodzy: dr Przemysław Kołosowski i Dariusz de Lorm. Po ich przybyciu wspólnie odkryliśmy całość.
– Jaką radę jako odkrywca skarbu dałbyś początkującym poszukiwaczom?
– Kolegom od wykrywacza i szpadla życzę przede wszystkim wytrwałości. A jeśli mógłbym dać im jeszcze radę, to zasugerowałbym zalegalizować swoją pasję. To da im spokój. I jeszcze większą radość ze znalezisk. W przypadku skarbu z Chojny jest, oczywiście, radość z odkrycia, ale też z całej otoczki, ze spotkania z ludźmi, których podziwiałem i którzy też działają z pasji. To radość, że nasze światy mogą współpracować bez szkody dla zabytków. Ile artefaktów znalazłoby się w muzeach, gdyby połączyć dwie odmienne metody poszukiwań?
– Jakie inne ciekawe odkrycia masz na swoim koncie?
– Skarb z Chojny to moje najbardziej spektakularne odkrycie, ale nie pierwsze. Odkrywałem już trzewiki pochwy miecza, złoconą rękojeść nożyka z przedstawieniem leżącego wilka. Znalazłem bardzo ciekawe numizmaty z XI wieku, które najprawdopodobniej są przebitkami denarów germańskich na mniejsze. Używano ich do handlu z terenami kontrolowanymi przez barbarzyńców. Monety te znajdują się obecne w muzeum w Gorzowie.