12 sierpnia 1759 roku starły się tam wojska pruskie i austriacko-rosyjskie. Od lat tajemnice tej bitwy próbuje rozwikłać prof. Grzegorz Podruczny z Polsko-Niemieckiego Instytutu Badawczego w Collegium Polonicum. I z każdym rokiem jest coraz bliżej rozwiązania zagadki. Ale o bitwie pod Kunowicami nie byłoby wiadomo tyle, gdyby nie detektoryści, którzy wspierają naukowców swoją wiedzą i terenowym doświadczeniem. Właśnie o tym – o ich zaangażowaniu, wkładzie i relacjach z naukowcami w terenie rozmawiamy z Janem Borowskim i Kornelem Grabowskim z Grupy Historyczno-Eksploracyjnej “Pomerania”.
zdziennikaodkrywcy.pl: – Pole bitwy pod Kunowicami przeszukiwane jest systematycznie od wielu lat, a mimo to ziemia wciąż oddaje kolejne zabytki. Tym razem część z nich ujrzała światło dziennie dzięki wam. Jakie to uczucie pomagać w odkrywaniu tajemnic bitwy z 1759 roku?
Jan Borowski: – Jak wiadomo, ciężko teraz trafić na miejsce, w którym nikogo wcześniej nie było. Na samym początku dostaliśmy informację, że w tym miejscu niejednokrotnie ktoś chodził z wykrywaczem. Do tego toczyły się tu bitwy w trakcie II wojny światowej. Jednak to zupełnie nas nie zniechęca. Mieliśmy okazję przyjechać pomóc, więc z tej szansy skorzystaliśmy. To nasza pasja. Wykopując nawet zwykły ołowiany pocisk człowiek się cieszy. Nie chodzi tu o wartość tej rzeczy, a o jej znaczenie historyczne. Ktoś ją wystrzelił, ten ktoś miał jakieś swoje życie, cele. Ktoś inny to odlał, wykopał. Mała rzecz, a cieszy. Nie wspomnę tu już o ikonach podróżnych i przy okazji o fibuli, którą wykopał jeden z naszych członków. Te rzeczy mogłyby zalegać jeszcze przez długie lata w ziemi, ale trafiły w właściwe ręce. To, co ważne, to także możliwość spotkania innych poszukiwaczy.
– Jaki jest cel badań, które od lat prowadzi i koordynuje prof. Grzegorz Podruczny?
Kornel Grabowski: – Celem badań prof. Grzegorza Podrucznego, prowadzonych od 2009 roku, jest poszerzenie naszej wiedzy o bitwie, jej przebiegu czy technice używanej podczas walki. W ciągu tych ostatnich lat wydobyto z ziemi setki jeśli nie tysiące eksponatów. Jest koncepcja, by zabytki pozyskane podczas badań umieścić w specjalnym miejscu czy izbie pamięci Bitwy pod Kunersdorfem.
– Naukowcy coraz częściej zapraszają detektorystów do udziału w badaniach. Doceniają przygotowanie i doświadczenie poszukiwaczy. W jaki sposób wy trafiliście pod Kunowice?
– Media. Przypadek. Szczęście chciało, że zauważyłem relację na Facebooku z jednej z takich weekendowych akcji eksploracyjnych i zaproponowałem naszą pomoc. Miejsce dla nas się znalazło i na kolejną akcję byliśmy już zaproszeni przez koordynatora.
– W czasie czerwcowych badań odkryto prawie 200 zabytków. Co szczególnie zwróciło uwagę uczestników poszukiwań?
– Przede wszystkim udało się odnaleźć dwie piękne ikony prawosławne. I to podczas jednego wyjazdu! Po wyciągnięciu tych przedmiotów wszyscy byli pod wrażeniem, to ślady po konkretnych osobach – żołnierzach. Ziemia oddała nam również emblemat “gorejący granat” z ładownicy pruskiego grenadiera, taki sam kilka tygodni wcześniej wykopał tam członek naszego stowarzyszenia – Kuba. Znaleziskiem, które było równie emocjonujące, ale nie wnoszące niczego do tematu badań, była wykopana przeze mnie fibula z okresu wpływów rzymskich.
– Niedawno pisaliśmy o podobnych badaniach prowadzonych w okolicy jeziora Lednica przy pomocy członków Wielkopolskiej Grupy Eksploracyjno-Historycznej “Gniazdo”. Opisali oni, jak wyglądają takie badania w praktyce. Jak wyglądały one w waszym przypadku?
– Każdy detektorysta miał wyznaczoną swoją trasę – wytyczały je chorągiewki ustawione w kwadratach. Studenci byli zaopatrzeni w aplikację, która rejestrowała trasę naszego przejścia oraz chorągiewki wraz z woreczkami strunowymi – było to doswiadczenie, które pokazało, że takie rozwiązanie jest dużym odciążeniem detektorysty. Role były więc podzielone. Znaleziska były namierzane GPSem przez Grzegorza Podrucznego.
– W badaniach na polu bitwy pod Kunowicami uczestniczyli studenci z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ciekawi mnie ich stosunek do detektorystów.
Jan Borowski: – Zaobserwowaliśmy dość standardową reakcję. Przede wszystkim ciekawość. I nie można się dziwić. W szkole zawsze historii doświadczało się w teorii, co wielu zrażało do tego przedmiotu. Tu można namacalnie poczuć historię. Studenci często wypytywali nas, co wykopujemy. Za każdym sygnałem patrzyli z zainteresowaniem, co wykopiemy. Ogólnie byli bardzo otwarci i pomocni.
– Czy był to wasz ostatni raz pod Kunowicami?
– Nasza grupa jest otwarta na współpracę, co wiele razy już udowodniliśmy. Jeśli dostaniemy sygnał, jeśli dowiemy się, że jest okazja pomóc, przyjedziemy. A wiemy, że są jeszcze plany poszukiwań. Nam niewiele potrzeba. Wsiadamy w samochody i przyjeżdżamy. Kunowice to fantastyczne miejsce.
– Jakie plany ma Grupa Historyczno-Eksploracyjna “Pomerania” na najbliższe miesiące?
– Ciągle staramy się o zdobycie pozwoleń na samodzielne badania. Poza tym jesteśmy w ciągłym kontakcie z muzeami i innymi podmiotami zajmującymi się historią, aby je wspierać. Pragniemy wspierać lokalne wydarzenia historyczne, a w sierpniu, jak dobrze pójdzie, pomożemy w pracach poszukiwawczo-porządkowych na zamku von Wedlów w Krępcewie. No i wiadomy cel – chcemy się dalej rozbudowywać jako lokalna społeczność pasjonatów historii.